Bali – Gili Trawangan – Lombok
09.2016r.
Witam Was wszystkich w Nowym Roku (chciałabym również podziękować za ilość osób, które odwiedziły w zeszłym roku moją stronę – liczba w prawym dolnym rogu to ilość adresów, z których oglądano stronę, a nie liczba odsłon witryny – tak więc baaaardzo dziękuję i serdecznie zapraszam na fotorelację. W razie jakichkolwiek pytań, uwag, proszę śmiało pisać, pod tekstem znajduje się również miejsce na komentarze, które będą mile widziane. Może ktoś był i zechciałby podzielić się własnym doświadczeniem i spostrzeżeniami ? 😊 Chciałabym również bardzo podziękować Justynie i Lenarowi za podzielenie się filmikami, które złożyłam w jeden – opisujący sposób, w jaki przemieszczaliśmy się po Indonezji.
Indonezja była jednym z trzech krajów, obok Tajlandii i Malezji, wchodzącym w skład naszego wakacyjnego trip’a w 2016 roku. Podróż odbyła się we wrześniu i trwała miesiąc. Nasza wesoła paczka liczyła osiem osób.
Pierwszym krajem na naszej liście była Tajlandia i szalony Bangkok, następnie Indonezja – wysepki Bali, Gili i Lombok, kolejnym miejscem, do którego polecieliśmy, była Malezja – Kuala Lumpur, a na koniec wróciliśmy na południe Tajlandii – Ao Nang, Krabi i wisienka na torcie – Phuket – stolica światowej seksturystyki (czasem żałuję, że niektórych rzeczy nie da się „odwidzieć” :D)
Indonezja zawsze była gdzieś daleko poza zasięgiem, poza nawet marzeniami, oddalona o 14h lotu z Polski. Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że stanie tam moja noga – popukałabym się w głowę. Jakie to szczęście, kiedy ma się szalonych znajomych 😀 Pierwotny plan pobytu w Tajlandii przerodził się w miesięczną tułaczkę pomiędzy kontynentem, a wyspami. Osiem lotów, 2 przeprawy łódkami, setki kilometrów na skuterach i w samochodzie – to była moja pierwsza taka wyprawa i odtąd preferuję te ‘nieco’ dłuższe przygody. W fotorelacji skupię się przede wszystkim na wyspie Bali, bo z tego co słyszałam od kilku osób to to miejsce interesuje je najbardziej.
Bali … 🙂 W głowie tysiąc słów, myśli, obrazów, zapachów … jak to wszystko ‘przelać na papier’? Powiem jedno i chyba to, co najważniejsze – tak, to moje miejsce na Ziemi. To właśnie na tej wyspie zostało moje serce. Szczerze ? Myślę o tym, aby osiedlić się tam na stałe, po, a nawet może już i przed emeryturą. Kilkoro z Was pytało, czy polecam to miejsce – tak ! Zarówno na podróże grupowe, jak i samotny wyjazd, miesiące miodowe, śluby, chrzciny, komunie – polecam z całego serca ! 😀 Są jednak trzy warunki – wyjazd nie krótszy niż tydzień – dwa tygodnie (będziesz mógł lepiej poznać ludzi i kulturę), najlepiej podróż organizowana na własną rękę (wyjdzie o połowę taniej, będziesz niezależny) i jeżeli stronisz od bardzo turystycznych miejsc, postawisz na naturę, a miejscowość Kutę ominiesz łukiem – wtedy Bali Cię nie zrazi ! Zero strachu! Udowodnię Wam, że warto. O temperaturze nie muszę wspominać – pomimo tego, że wrzesień zalicza się już do pory deszczowej, temperatura oscylowała wokół 30-30kilku stopni, a deszcz spadł z dwa razy i to w nocy. Pomijając moje ochy i achy – nie martwcie się, będę starała się pisać jak najbardziej obiektywnie 😊
Bali to jedna z 17 508 wysp tworzących Indonezję. Sezon trwa tam cały rok – zarówno w porze suchej, jak i deszczowej, wyspa odwiedzana jest przez przyjezdnych. Zauważyłam, że w ciągu ostatnich dwóch lat w Polsce zrobił się bum na tę destynację. Utworzono również bezpośredni lot Warszawa – Denpasar. Nic tylko korzystać ! No i najważniejsze – tak, na Bali jest tanio ! Nigdy nie wierzyłam, kiedy czytałam, że ludzie kupują bilety i jadą tam pomieszkać na miesiąc lub dwa, bo to im się opłaca. Teraz już wiem, że to prawda – z całego pobytu najdroższe były bilety lotnicze, dlatego też nie warto lecieć tam na tydzień, ale na troszkę dłużej. Aby nie być gołosłowną – mieszkaliśmy tydzień w naprawdę pięknym, czystym hoteliku z klimatem i całą tą balijską otoczką – kadzidełka, posągi, drzewa, z których pod nogi spadały nam kwiaty Frangipani , z basenem, cudowną roślinnością i płaciliśmy … za dwuosobowe pokoje po 20-25 zł dziennie od osoby (zdjęcia hotelu wstawię niżej). Jedzenie również było niedrogie. Stołowaliśmy się w lokalnych knajpkach, tzw. Warungach, gdzie miejscowe kobiety przygotowywały jedzenie. Za obiad z napojem płaciliśmy około 10-15zł.
Trzy słowa kojarzące mi się z Bali ? Magia, zieleń i religia. Tak, to ze względu na wyznawaną przez Balijczyków religię – hinduizm balijski – wyspa posiada swój niesamowity, niespotykany nigdzie indziej klimat (ogółem w całej Indonezji jest około 87 % muzułmanów, a tylko około 1,7 % hinduistów). Podczas naszego pobytu na Bali, na bazę wypadową wybraliśmy serce wyspy – Ubud, zamiast Kuty – typowo turystycznej, hippisowsko – surferskiej miejscowości, gdzie ilość młodych Australijczyków na metr kwadratowy przekracza wszystkie dopuszczalne zwyczajowo normy (nie znam osobiście żadnego Australijczyka, ale z tego co dostrzegłam, wszyscy jak z jednej matki – każdy po 2 metry, białe zęby, mięśnie rozrywające przykrótkie, obcisłe koszulki – mam nadzieję, że ktoś mi odczaruje ten stereotyp :D)
Myśląc o Bali mam przed oczami tysiące udekorowanych świątyń i domów, wręcz czuję ten mistyczny zapach kadzideł i kwiatów Frangipani zebranych w małe wiklinowe koszyczki – ofiary dla bogów, rozstawione w kątach domu, sklepu, straganu i na każdym rogu ulicy. „Widzę” podobno nigdzie indziej niespotykane odcienie zieleni, pokrywające ryżowe tarasy. Czuję wiatr na twarzy, czuję zapach dżungli … to setki krętych dróżek wijących się przez malutkie wsie i prawdziwą, magiczną dżunglę. Widzę wschód słońca z wulkanu Batur, przypominam sobie pierwsze w życiu spotkanie z małpami i możliwość bliskiego obcowania z nimi. Mam w głowie miliony uśmiechów Balijczyków, szczególnie tych z małych wiosek, zarówno dzieci jak i tych starszych, tych bez butów, bez zębów, ale tak prawdziwie cieszących się z naszych krótkich wizyt … 😊 Uśmiecham się, kiedy przypominam sobie nasze wesołe wieczory, ryzykowne sytuacje za które mogliśmy solennie przypłacić ( 😀 ) i przygody, których było pod dostatkiem.
Czas na wspominki i bardziej konkretne informacje 😊
Co mnie urzekło w Bali ?
religia, święta i świątynie na Bali
Bali słynie z tego, że świąt jest tam więcej niż dni w roku – praktycznie codziennie można trafić na jakąś procesję. Balijczycy wyznają hinduizm balijski – bardzo magiczną religię, pełną różnych niesamowitych bóstw (stąd powiedzenie: Bali – wyspa bogów), czarów, modłów, klątw i rytuałów – oj trzeba mieć naprawdę bogatą wyobraźnię, aby to wszystko pojąć. I właśnie dlatego Bali ma swój jedyny i niepowtarzalny klimat. Mogłam zauważyć, jak codziennie rano kobiety wynoszą przed domy, sklepy, posągi tuziny małych pakuneczków, składających się z jedzenia i kwiatów – tak, to ofiary dla bogów. Stawiają je na chodnikach, ulicach, podestach, a następnie zapalają kadzidła i odprawiają kilkuminutowe modły, aby odgonić złe duchy od miejsc, w których przebywają, a te dobre prosić o pomyślność. Ręcznie robionych, wiklinowych koszyczków było tak dużo, że często przeprawa przez chodnik przypominała grę w klasy – czułabym się źle sama ze sobą, gdybym stanęła na złożoną ‘ofiarę’. Wszędzie – w hotelu, na ulicach, w sklepach, nawet po środku palmowych lasów, gdzie wydawałoby się nie być nikogo – czuło się przepiękny, niesamowity, mocny, aż czasem duszący w gardle, zapach kadzidełek i kwiatów Frangipani. Tego się nie zapomina … dla tego zapachu mogłabym wrócić tam choćby i jutro.
Podczas każdego wyjścia z hotelu (mieszkaliśmy w Ubud), czy też zwiedzania wyspy skuterami, natrafialiśmy na święte procesje, w których uczestniczyły całe wsie. Podczas jednego takiego przejazdu, kiedy zapuściliśmy się w głąb wyspy, dane nam było zobaczyć przez krzaki ceremonię pogrzebu – pogrzeby na Bali to uroczystość radosna. Między modłami, ludzie spożywają posiłki ze specjalnie ustawionych straganów, tańczą i śmieją się. My natrafiliśmy już na ten najważniejszy, kulminacyjny moment – spalenia ciała. Do dzisiaj mam przed oczami grupę około 50 osób, siedzących wokół kamiennego sarkofagu, umiejscowionego nad skrajem leśnej przepaści i rozpalonego na nim ogniska.
Mówi się, że Bali to wyspa świątyń – jest ich na niej około 30 tysięcy. My odwiedziliśmy najważniejsze z nich.
Pura Uluwatu
Na południowym krańcu wyspy znajduje się jedna z najstarszych balijskich świątyń – Pura Uluwatu. Świątynia znajduje się na krawędzi prawie 90cio metrowego klifu, o brzeg którego roztrzaskują się kilkumetrowe morskie fale. Można oglądać ją tylko z zewnątrz – turyści nie mają wstępu do środka. To miejsce było pierwszym, jakie było nam dane zobaczyć po przyjeździe na Bali – zachód słońca nad przepaścią i widok malutkiej świątyni gdzieś na szczycie skały, robił niesamowite wrażenie. Do dzisiaj pamiętam, jak wszyscy położyliśmy się na murze odgradzającym ścieżkę od stromego zbocza, patrzyliśmy w czarne niebo pełne gwiazd i słuchaliśmy odgłosu roztrzaskujących się o skały fal, odgłosu tak głośnego, że aż miał w sobie coś przerażającego. Magiczna chwila.
Pura Tanah Lot
Jest to jedna z najważniejszych dla Balijczyków świątyń, a zarówno najbardziej popularne wśród odwiedzających Bali miejsce. Balijczycy wierzą, że dobre duchy mieszkają w górach, a złe – w lasach i na odosobnionych plażach. W morzu natomiast żyją giganci i demony – dlatego budują świątynie, jak Tanah Lot, aby się ich ustrzec. Świątynia znajduje się na skale, która w czasie przypływu jest odcięta od lądu. Wokół niej umiejscowione są liczne, przybrzeżne, mniejsze świątynie, w których cały czas słychać modlitewne śpiewy i nawoływania.
Pura Tirtha Empul
Świątynia Pura Tirtha Empul znana jest jako miejsce duchowo oczyszczających kąpieli. Obmycie się w znajdujących się tu świętych źródłach jest obowiązkiem każdego Balijczyka – wierzą, że woda ma magiczną moc – daje nieśmiertelność. Balijczycy wchodzą do kamiennego basenu, modlą się, składają ofiary i opłukują wodą. Świątynia znajduje się w dżungli i składa się z trzech części – tropikalnego ogrodu, głównego dziedzińca służącego jako miejsce modlitwy i składania ofiar oraz centralnego miejsca – prostokątnego basenu z 13stoma wykutymi w skałach kranami, z których płynie czysta, zimna woda. W świątyni widzieliśmy dziesiątki pięknie ubranych ‘pielgrzymów’, kobiety noszące na głowach ogromne kosze pełne darów oraz plac pełen ludzi, skupionych i wznoszących modły do bogów. Wchodząc na teren kompleksu świątyni – każde takie miejsce składa się z głównej świątyni i kilku pobocznych – musieliśmy okryć nogi tzw. sarongiem – o tej chuście pisałam w pierwszym wpisie o Sri Lance. Moim zdaniem, Pura Tirtha Empul jest magicznym miejscem, jak najbardziej wartym zobaczenia.
Sacred Monkey Forest Sanctuary
Magia i radość – tak mogę opisać to miejsce 😊 Jest to zespół świątyń znajdujący się w dzikim buszu – jest to połączenie niesamowitej przyrody ze świętymi budowlami. Las jest dość duży, więc można znaleźć w nim sporo miejsc do spacerowania i kontemplowania zarówno niesamowitej natury, jak i starych, ukrytych między lianami świątyń. Ale … tak, mieszkają tam małpki, a wręcz setki małp – makaków. Wszędzie, gdzie się nie obejrzysz – drzewa, budowle, mosty, a nawet przy Twoich nogach – tak, wszędzie czają się małpy 😀 Przy wejściu na teren lasu znajduje się tabliczka ostrzegająca i nakazująca schowanie wszystkich przedmiotów, które mogą zostać nam odebrane przez skoczne zwierzątka – telefony, okulary, butelki itp. Małpy nie atakują same, jeżeli stosujesz się do tych zasad, ale jeżeli niesiesz ‘tylko’ zakręconą butelkę w tylnej kieszeni spodni – są takie bezwstydne, że nie tylko uczepią się Twojej nogi i odkręcą sobie butelkę – one nie zejdą z Ciebie dopóki jej nie opróżnią do ostatniej kropli 😀 Ja, jako że kocham zwierzęta, miałam tam raj na Ziemi. Na początku zbliżałam się do małp z niepokojem i strachem, ale już po chwili biegałam po lesie jak dziewczyna tarzana z dodatkowo zakupionymi bananami i znajdowałam co raz to chudsze, mizerniejsze i według mnie godne nakarmienia małpiszonki 😊 Mądre z nich zwierzęta, oj mądre.
ludzie, domy i kultura
Bali od kilku lat stało się bardzo pożądanym celem wielu turystów, a co za tym idzie – wyspa zyskała możliwość zarobienia dużej ilości pieniędzy. Otworzyła się na turystykę. Jadąc na Bali mamy cały wachlarz możliwości co do wyboru miejsc noclegowych – od niesamowitych, rozbudowanych hoteli położonych w środku dżungli, do małych, skromnych pokojów w domach gospodarzy. My wybraliśmy hotelik (pisałam o nim wyżej) z niesamowitym klimatem. Przechadzając się po Ubud, czyli mieście-sercu Bali i pewnie bazie wypadowej większości przyjezdnych – ma się wrażenie, że miasto zbudowane jest z samych świątyń. Bogatsi Balijczycy budują swoje domy na wzór świątyń – każde pomieszczenie jest usytuowane oddzielnie i najlepiej – na świeżym powietrzu. Stąd te słynne łazienki pod gołym niebem (tak, moda przyszła z Bali), jadalnie bez ścian, sypialnie, z których wychodzi się prosto do bajecznego ogrodu. Kilka razy myślałam, że wchodzę do świątyni, dopóki po 20 metrach nie napotykałam śpiących w łóżkach na świeżym powietrzu ludzi lub myjących się w wannie dzieci 😀 Tak, wchodziłam ludziom do domu … ale to chyba nie było włamanie, skoro furtki w geście powitalnym są zawsze otwarte na oścież a ich zdobienie i liczne ołtarze znajdujące się przy głównej alejce niczym nie różnią się od tych świątynnych 🙂 Na końcu znajdują się zdjęcia naszego hotelu.
nasz hotel 🙂
Ludzie na Bali byli dla nas dobrzy, ani razu nikt z nas nie został oszukany. To nie nowość, kiedy powiem, że trzeba jednak trzymać rękę na pulsie (a tym bardziej na portfelu), kiedy załatwia się jakieś wycieczki czy przejazdy – państwa nastawione na turystykę rządzą się własnymi prawami. Nie jest to Turcja czy Tunezja, gdzie kiedy widzą Cię na horyzoncie wołają, machają i kiedy nawet nie zdążysz zauważyć, ciągną Cię już do swojego sklepu, żeby potem z uśmiechem na ustach powyzywać Cię, kiedy jednak niczego od nich nie kupisz 😀
Balijczycy spokojnie siedzą i czekają. Uśmiechają się. Uśmiech powinien być ich znakiem rozpoznawczym. Prawdziwy, szczery, bezinteresowny. Najbardziej w pamięci zapadły mi uśmiechy mieszkańców malutkich wiosek, przez które przejeżdżaliśmy podczas zwiedzania wyspy skuterami. Wychodzili ze swoich skromnych, jednoizbowych domków i pozdrawiali nas machając i przyglądając się co robimy podczas postojów. Szczególnie dzieci, które nie odstępowały nas na krok. Zazwyczaj tak jest, że osoby które posiadają mało, są najbardziej wdzięczne i doceniają każdą malutką rzecz, każdy moment. Odniosłam wrażenie, że na Bali nie tylko ci ubodzy, ale również ci, którzy mają trochę więcej pieniędzy są otwarci, szczęśliwi i wdzięczni za każdy kolejny dzień życia.
P.s. Z tego względu, że na Bali prawie codziennie jest jakieś święto, Balijczycy noszą swoje piękne, kolorowe stroje przez cały czas 🙂
Ważnym aspektem w życiu każdego Balijczyka jest taniec. Tak jak pisałam wcześniej, na Bali jest więcej świąt niż dni w roku, a co za tym idzie – nie ma święta bez tańca. Ludzie wierzą, że za jego pomocą następuje połączenie świata ziemskiego ze światem nadprzyrodzonym. Najsłynniejszym balijskim tańcem jest Kecak dance. Jest to kilkugodzinne przedstawienie z mnóstwem tancerzy-aktorów, którzy wprowadzają się w trans poprzez muzykę i powtarzaną mantrę. Następnie dołączają do nich główne postacie, ubrane w wymyślne stroje i maski. Historia opowiada o uprowadzeniu żony króla Ramy i ma szczęśliwe zakończenie – przecież dobro zawsze zwycięża, co nie ? 😉 My również udaliśmy się na to przedstawienie i nie powiem, robi wrażenie ! Na początku ogarnęła nas głupawka, kiedy około 60 osób zasiadło naokoło ogniska i zaczęło rytmicznie poruszać ciałami, z kamiennymi twarzami wypowiadając słowo KECAK, ale im dłużej trwał ten taneczny teatr, tym bardziej byliśmy zaciekawieni 😊
natura
Bali to zieleń, a raczej wszystkie jej odcienie. Roślinność jest wszędzie – od dzikiej dżungli, po kiełkujące nasiona między płytkami chodnika. Każdy szanuje tam naturę i darzy ją ogromna czcią. Drzewa Frangipanii (Plumerii) rosną dosłownie co kilka metrów, a spadające z nich kwiaty tworzą dywan o niesamowitym zapachu, którego się nie zapomina. Mogłabym rozpisywać się o roślinach posiadających metrowe liście, które chroniły nas przed deszczem, o wysuszonych i spłaszczonych łodygach, które w warungach służyły za talerze, o kilometrach lasów palmowych, przez które było nam dane podróżować na skuterach, kiedy to bez mapy zapuszczaliśmy się w głąb wyspy. To na Bali pierwszy raz spełniło się moje małe marzenie i dotknęłam prawdziwej, kilkunastometrowej, dzikiej, ‘chudej’ palmy – tak bardzo innej od tych, które widywałam w Europie 😀
Niesamowite wrażenie zrobiły na mnie tarasy ryżowe Tegallalang – chyba najbardziej rozpoznawane miejsce na Bali. Trudno mi to piękno opisać słowami, mam nadzieję, że zdjęcia oddadzą chociaż w kilku procentach magię tego miejsca.
Na Bali są trzy aktywne wulkany. Postanowiliśmy wspiąć się na jeden z nich – wulkan Batur, o wysokości 1717 m n.p.m.
Wejścia na wulkan organizowane są przez specjalne biura, my skorzystaliśmy z możliwości wykupienia usługi organizowanej przez nasz hotel.
Aby zobaczyć wschód słońca ze szczytu wulkanu, swoją wyprawę musieliśmy ropocząć już o 2 w nocy – nie było to łatwe, wiecie, jak to jest na grupowych wyjazdach 😀 Niektórzy tej nocy spali po 2h, a niektórzy w ogóle 😀
Po przyjechaniu na miejsce, otrzymaliśmy suchy prowiant oraz latarki (latarkę miałam własną – podstawa wyposażenia podczas długich wypraw). Wejście na wulkan trwało około 3 godziny. Na początku szliśmy przez las, a następnie powoli, jeden za drugim, wąziutką ścieżką w ciemności, widząc tylko plecy osoby znajdującej się przed Tobą, kamień po kamieniu wspinaliśmy się do góry. Nie powiem – to było pierwsze takie moje wejście w życiu i było
mi momentami naprawdę bardzo ciężko, szczególnie, że nie robiliśmy żadnych przerw.
Na samym szczycie było bardzo zimno, kiepsko przygotowalismy się do tego wejścia – pomimo ciepłych bluz i długich spodni zmarzliśmy na amen (bo kto by brał kurtkę w 55 litrowy plecak, kiedy musi on wystarczyć na pomieszczenie miesięcznego ekwipunku). Ratowały nas szczeliny między skałami, z których cały czas wydobywało się wulkaniczne, gorące powietrze – pomogły nam one dotrwać do wschodu słońca 😊
Ale … to prawda, że człowiek zapomina o całym trudzie, kiedy zobaczy efekt końcowy. To był mój najpiękniejszy wschód słońca w dotychczasowym życiu. Czasem żałuję, że fotografie nie są w stanie oddać w 100 procentach tego, co widzą oczy. Wzruszenie i magia. Życie to chwile <3
Co do plaż – nasza trasa po Bali ich nie uwzględniała z trzech powodów. Pierwszym było to, że po Bali mieliśmy udać się na małą wysepkę Gili, gdzie przez kilka dni mieliśmy oddawać się błogiemu lenistwu na plaży. Po drugie – niestety plaże na Bali w większości nie są zbytnio urokliwe, a po trzecie – dodatkowo we wrześniu na tych bardziej znanych plażach roi się od turystów. Stąd nasze postanowienie.
transport
O transporcie na Bali krążą legendy 😀 Zero reguł, przepisów, znaków (jeżeli już są, to traktowane są przez kierowców jako sugestie, do których oczywiście nie muszą się stosować :D) Pierwszeństwo ma ten, który zajedzie drugiemu drogę, lub ma głośniejszy klakson. Pieszy nie ma żadnych praw, dlatego jeżeli już zdecydowałeś się na ten ryzykowny wyczyn jakim jest przejście przez ulicę i postawiłeś na niej nogę – przeżegnaj się i biegnij przed siebie 😀
Podstawowym środkiem transportu na wyspie są skutery. Są (jak wszystko na Bali, oprócz alkoholu) niemiłosiernie tanie – za jeden dzień płaci się około 15 zł od skutera. Nasi chłopcy szybko przyzwyczaili się do ruchu lewostronnego i to właśnie jednośladami zwiedziliśmy większość Indonezji. Balijczycy również uwielbiają skutery ze względu na naprawdę wąskie uliczki no i szybkość przejazdu – przejazd trwa o wiele szybciej niż samochodem. Mężczyzna, kobieta, dwoje dzieci i pies w koszyku poruszający się na jednym skuterze ? – nikogo to tam nie dziwi 😀
Na wyspie jest możliwość skorzystania z ubera – z samochodu korzystaliśmy podczas przejazdu na dłuższych trasach – np. w środku nocy, w czasie podróży do stóp wulkanu Batur. Jako że podróżowała nas ósemka, koszty nie były duże.
Z Bali na Gili i z Gili na Lombok płynęliśmy motorówką – tutaj trzeba było wydać troszkę więcej pieniążków na lepszego speed boat’a aby płynąć krócej. Z Lombok do Kuala Lumpur lecieliśmy już samolotem.
Zapraszam na krótki filmik ukazujący mniej więcej w jaki sposób poruszaliśmy się po Indonezji – w ostatniej scenie ukazane jest jak wyglądają stacje paliw w Indonezji – pierwsza klasa 😀
jedzenie i kawa, ale nie ta najdroższa
Jedzenie na Bali jest przepyszne. I tanie – około 5-8 zł za spory obiad bez napoju. To już wystarczająco dużo powodów, aby zapomnieć chociaż na chwilę o diecie. Prawdziwa kuchnia azjatycka, nie żadne pitu pitu. Dużo ryżu, makaronu, owoców, warzyw, mięska oraz owoców morza. Plus wszystko podawane z ogromną fantazją, od talerzy z liści palm, po kolorowe miseczki rodem z instagrama. Czasem jedzenie nie wyglądało apetycznie, ale przysięgam – zawsze smakowało obłędnie! Uczta dla podniebienia. I nie, nie ma co sobie odmawiać. Do dziś, kiedy pomyślę o kurczaku z ananasem na słodko czy makaronie z krewetkami czuję ten smak, ten zapach. Polecam !
Miejsca, w których jedliśmy, zaczynały się od przydrożnych, tanich barów – warungi, gdzie jak już pisałam wcześniej, trudno było o spełnienie jakichkolwiek norm sanitarnych, a kończyły się w barach i restauracjach na plaży, gdzie podczas posiłku mogliśmy podziwiać zachody słońca. Krótko mówiąc – tak jak w całej Azji – smacznie, tanio i … się nie bać ! 😀
Nie wiem czy słyszeliście o najdroższej kawie świata – kopi luwak. Pochodzi ona z Bali. Do jej wyjątkowości przyczynia się to, że … jej ziarna są spożywane i wydalane przez zwierzęta – Luwaki. To ma nadawać jej ten wyjątkowy, ‘’aksamitny’’ smak. Przetrawione ziarna są myte, suszone i palone, tak jak w przypadku zwykłej kawy. Przyjemność ta kosztuje około 100 zł za filiżankę. Wiadomo, podobno wszystkiego trzeba w życiu spróbować, ale widok biednych luwaków, uwiązanych za łapkę do drewnianego podestu, które przez cały dzień zmuszone były leżeć na słońcu i według nas musiały dostawać jakieś środki, aby były spokojne – nie, ja do tego ręki nie przyłożę. Nie wiem, może gdzieś indziej luwaki są hodowane w innych warunkach, a spożywanie ziaren kawy jest tylko i wyłącznie ich przyjemnością, a dodatkiem jest powstawanie kawy – będę wdzięczna, jak dacie mi o tym znać, bo do dzisiaj serce mi się kraje. Są ludzie i ‘ludzie’. Cóż, jakoś przeżyję bez tego doświadczenia. Zdjęcie ziaren po wydaleniu jest pożyczone.
Gili Trawangan
O Gili napiszę niewiele, bo co było na Gili zostaje na Gili 😀
Gili to trzy malutkie wysepki – Gili Trawangan, Gili Meno i Gili Air. My wybraliśmy Gili Trawangan – największą i najbardziej imprezową z nich. Na dwóch pozostałych jest spokojnie jak w raju.
Kilka faktów o Gili Trawangan – jest to wysepka, którą można pieszo obejść w godzinę. Nie ma tam samochodów, motorów, są rowery i jedna ulica biegnąca wzdłuż wyspy. Nie ma policji, władz. Posłuchajcie … jeżeli istnieje najbardziej wyluzowana wyspa świata totalnie oderwana od rzeczywistości – miałam szczęście na niej mieszkać 😀 Płynąc na Gili nie mieliśmy zarezerwowanego noclegu, ale dość szybko znaleźliśmy kilka bambusowych szałasów, ukrytych wśród niesamowitej zieleni. Żyliśmy w nich 4 dni, a wszelkie robactwo świata mieszkało razem z nami (ogromne spasione karaluchy, pająki, 10 centymetrowe świerszcze czy stonogi ? Teraz mogłabym je wszystkie głaskać po brzuszkach :D) – domki miały tylko częściowo ściany, łazienki były połowicznie na świeżym powietrzu, kąpiąc się można było podziwiać gwiazdy. Oczywiście można również zamieszkać w luksusowych hotelach – to było nie na naszą kieszeń.
Na Gili nie ma dni tygodnia – każdy dzień wygląda tak samo – do południa sen, potem wylegiwanie się na piaszczystych, białych plażach, drinki w barach, a wieczorem imprezy do białego rana. Kluby są otwarte, nie mają ścian i znajdują się wzdłuż piaskowej drogi na świeżym powietrzu – z jednej strony droga, z drugiej morze. Ludzie są dogadani, że codziennie impreza odbywa się w innym miejscu, aby każdy mógł zarobić. Nigdy jeszcze nie tańczyłam na środku ulicy wśród setki innych osób, gdzieś na końcu świata 😀 I jeszcze jedno, chyba z tego wyspa ta jest najbardziej znana 😉 Na Gili Trawangan są legalne grzyby. Grzyby halucynogenne. Przyjmuje je się w formie koktajli. W każdym barze, kiosku, hotelu, przy kasie stoi mikser, za pomocą którego sprzedawca czy właściciel hotelu przyrządza Tobie koktajl. Dodatkowy składnik dowolny. Tak jak wspominałam – zero policji, zero władzy.
Amen.
Lombok
Lombok był naszą ostatnią wyspą podczas podróży po Indonezji. Nie miał już takiego klimatu ani wyjątkowości jak Bali czy Gili. Był oazą spokoju. Na Lombok byliśmy 3 dni – mieszkaliśmy w małej wiosce nad morzem. Jeżeli chodzi o tę wyspę, w pamięci utkwiły mi piękne, piaszczyste i prawie puste plaże, ze złotym piaskiem i turkusową wodą, targi rybne, które odbywały się codziennie wieczorami, kiedy to rybacy wracali z całodziennych połowów i wystawiali swoje zdobycze na paletach przed restauracjami – mogłeś wybrać sobie rybę, a miałeś naprawdę duży wybór w gatunkach, mogłeś również poprosić o kalmara, ośmiornicę, krewetki, płaszczki, a pan na miejscu nad rozpalonym ogniem smażył Tobie kolacyjkę za małe grosze. Lombok to również kilometry przejechane skuterami, w poszukiwaniu tych piękniejszych plaż. Moim zdaniem, jest to wyspa nie jako cel, ale jako dodatek w trakcie podróży po Indonezji.
Mam nadzieję, że swoim wpisem zachęciłam Was do odwiedzenia tego odległego, ale jakże magicznego zakątka świata. Bali – na pewno tam wrócę ! 😊
Najpiękniejszy wpis na blogu 😉 Uwielbiam !!!
Bardzo dziękuję 🙂
Przepiękne zdjęcia! Twoje wyprawy są ogormnie inspirujące, jak przeczytałam Twój pierwszy wpis dotyczący Sri Lanki i Malediwów byłam przekonana, że tak chce spędzić tegoroczne wakacje. Los się potoczył inaczej i nawet nie wiem kiedy kupiłam bilet na Bali na końcówkę maja! Wakacje chcemy poszerzyć o Jawę, Lombok, Gilii, Flores i Comodo… Jak będę bliżej planowania wyjazdu to na pewno się do Ciebie zgłoszę o pomoc i rady w organizacji!
Bardzo dziękuję za tak miłe słowa! :)) W takim razie szykuje się niesamowita podróż 🙂 Proszę pisać śmiało, pomogę jak tylko będę potrafiła. Pozdrawiam serdecznie, cieszę się i gratuluję tak pięknego wyjazdu, z ogromną chęcią wyruszyłabym w te rejony nawet i jutro 😀
Ciekawy wpis 😊 jakim aparatem były robione takie piękne zdjęcia? 😍
Bardzo dziękuję 🙂 te zdjęcia były akurat robione przeważnie telefonem, nie miałam jeszcze kupionego lepszego aparatu. Telefonem był Samsung galaxy alfa 🙂