o1.2021
Dzień dobry, cześć i czołem! 😊
To będzie post z cyklu „lepiej późno niż później”, bo trochę czasu zajęło mi zejście na ziemię i powrót do rzeczywistości (różnica ok. 50 st.C. między miejscem naszego pobytu a Polską w ogóle tego nie ułatwiła) 😀

Tak więc do rzeczy. Jak wiadomo, 30ste urodziny ma się raz w życiu. Kilka dobrych lat temu, kiedy to podróżowanie stało się moją pasją, postanowiłam sobie, że choćby się waliło i paliło, moje 30ste urodziny muszą być „godne” (jedno z moich ulubionych słów, mój najwyższy stopień określenia zaje….ści :D). No i spełniło się, a właściwie dzięki swojej ciężkiej pracy spełniłam swoje marzenie – na początku stycznia wyruszyliśmy w podróż na magiczny Zanzibar.
Lazurowy Ocean, tajemnicza dżungla, piaszczyste plaże ciągnące się kilometrami, tropikalna roślinność, pyszne jedzenie i ten błogi, wszechobecnie panujący spokój i relaks. Podsumowując – lepszego uczczenia tej pięknej rocznicy urodzin nie mogłam sobie wymarzyć 😊

Kierunek Zanzibar obraliśmy z dwóch powodów:
– znajdował się od dawna na mojej podróżniczej liście „krajów, które chcę odwiedzić przed 50tką” (listę miejsc, gdzie chciałabym postawić swoje stopy spisałam 6 lat temu),
– przy obecnie panujących zasadach i rzeczywistości Zanzibar ( ogólnie Tanzania) naprawdę jest jednym z niewielu miejsc, gdzie logistycznie dostać się jest najłatwiej.

Tutaj od razu odpowiem na jedne z najczęściej zadawanych na Instagramie pytań:
– szczepienia są zalecane, ale nie konieczne (jeżeli lecimy bezpośrednio na Zanzibar)
– nie widzieliśmy ani jednego komara, ale jako repelent stosowaliśmy Muggę – spryskiwałam nią na noc moskitierę (łóżka w Afryce zazwyczaj posiadają moskitiery) oraz kołdrę, codziennie rano zjawiała się u nas również Pani z obsługi, która rozpylała w domku ich specyfik ochronny.
– wiza kosztuje 50 dolarków od osoby, kupowaliśmy je na lotnisku, od razu po przylocie.
– testy na Covid-19 nie są wymagane, ale na lotniskach sprawdzana jest temperatura.
– na Zanzibarze nie obowiązuje noszenie masek, ale my w środkach transportu mieliśmy je założone.
– walutą jaką posługują się przyjezdni są dolary, wszędzie (jeżeli nie ma z góry oznaczonych cen) można się targować.
– z Zanzibarczykami naprawdę da się dogadać po angielsku, ba! Część z nich przez to, że Zanzibar tej zimy jest bardzo często odwiedzany przez Polaków tak dobrze „umie w marketing”, że potrafią już podstawy języka polskiego! 😀

Z założenia mój urodzinowy wyjazd miał mieć charakter typowo rekreacyjny a la siedzenie na pupie i korzystanie z hotelowych dobrodziejstw (chociaż i tak poniosło nas do sąsiedniego miasteczka – o czym później).

Plan błogiego „nic nie robienia” wypełniliśmy w stu procentach, tak więc z czystym sumieniem i energią wypełniającą mnie po brzegi mogłam wrócić wprost do swoich Pacjentów 😊

Jeżeli chodzi o hotel – mówiąc szczerze – wybrałam naprawdę piękną, wkomponowaną w zieleń tropikalną perełkę. Uwielbiam hotele kameralne, o niskiej zabudowie, pełne zieleni, z pięknymi widokami i oryginalnymi basenami, po prostu mające w sobie „to coś”. I w tym miejscu z całego serca polecamy hotel Reef and Beach Resort w Jambiani, który znajduje się nad samym Oceanem i jest otoczony dżunglą.


Wybraliśmy domek z tarasem, na którym codziennie rano witaliśmy dzień pijąc kawę i rozkoszując się widokiem, zapachem i szumem Oceanu – odległość między naszym domkiem a plażą wynosiła bowiem 10 metrów 😊

Hotelowa tropikalna roślinność …
… basen z naprawdę nieziemskim widokiem na Ocean …


… i najpiękniej umiejscowiony bar (znajdował się na wodzie) w jakim piłam w życiu również zrobiły świetną robotę 🙂




Ogromną zaletą hotelu jest również to, że zaraz za jego „płotem” swój mini stragan mają naprawdziwsi Masajowie, którzy co roku przybywają na Zanzibar z Tanzanii i Kenii (na kilka miesięcy) w celach zarobkowych).

Dzięki temu bazarkowi dzień w dzień jedliśmy świeże, słodkie, pachnące tropikami owoce (mango, ananasy, marakuje, papaje oraz kokosy, które kocham szczerą miłością), a pod koniec pobytu zaopatrzyliśmy się w piękne pamiątki. Z Masajami dzieliśmy się z nimi codziennie (Mąż grał nawet w siatkówkę przeciwko drużynie Masajów :D), są oni bardzo mili, dlatego tym razem nie miałam serca aby ujawniać swoje zdolności i targować się bezwględnie jak chytra baba – zawsze troszkę przepłacaliśmy, ale w dobrej wierze 😊


Otrzymałam kilka pytań, czy znaczne odpływy Oceanu z których znany jest Zanzibar nie przeszkadzają w cieszeniu się urlopem. Powiem tak – Ocean jest blisko naprawdę przez długi czas, spokojnie można się nim nacieszyć. Kiedy następuje odpływ woda jest hen hen daleko, tak więc albo ktoś robi sobie naprawdę sługi spacer, aby popływaćm albo korzysta w tym czasie z basenu lub chodzi po odsłoniętym dnie Oceanu i wypatruje dziwne żyjątka lub muszle (tak jak robiliśmy to my) 😊


Jeżeli chodzi o jedzenie, jak na Afrykę (mam trochę porównania) hotel oferował naprawdę przystępne dania, które można było zjeść ze smakiem, a co najważniejsze – się najeść 😀 (panowała zasada szwedzkiego stołu).
Rozrywek było również pod dostatkiem – na terenie hotelu obecnych było dwóch świetnych animatorów, którzy od rana do nocy zapewniali turystom mnóstwo zabawy i śmiechu – od aerobiku, poprzez naukę tańca, siatkówkę, wieczory filmowe oraz tematyczne, na dyskotekach kończąc – no działo się 😊 Chłopaki robią naprawdę świetną robotę 😀
Każdy dzień pobytu na Zanzibarze rozpoczynaliśmy kąpielą w Oceanie, dobrą książką oraz aromatyczną kawą.

Potem jedliśmy śniadanie…
Po śniadaniu następowało odpoczywanie…

Drinkowanie…

Pozowanie Mężowi …

Pora obiadowa…

Ponowne drinkowanie i relaks na basenem…

Oceanem…

W ogrodzie…

Gry i zabawy…

A wieczorem piliśmy szampana pod milionami gwiazd <3

W czasie pobytu w zanzibarskim hotelu poznałam koleżankę, która wraz ze swoją liczną rodziną zamieszkiwała hotelowe drzewa 🙂

Czas spędzałyśmy na jedzeniu smakołyków…
… na długich, filozoficznych rozmowach o życiu i śmierci i o tym jak ciężko jest żyć lekko…

… na pokazywaniu sobie swoich “nowo zrobionych paznokci”…

… zabawach nad basenem oraz lenieniu się w mniej lub bardziej wygodnych pozycjach 😀 Mówiłam, że ten hotel jest wyjątkowy 🙂
Planując wyjazd w tych niepewnych czasach nie chcieliśmy się dodatkowo denerwować (ta podróż miała być tylko i wyłącznie przyjemnością), dlatego skorzystaliśmy z oferty all inclusive proponowanej przez biuro Tui – zero problemów, zero stresu, wszystko poszło po naszej myśli – polecamy 😊
*
W czasie pobytu na Zanzibarze nie byłabym sobą, gdybym z założonym wcześniej koronaplanem siedziała cały wyjazd na tyłku w hotelu. Już 3 dnia spakowaliśmy manatki i wyruszyliśmy do pobliskiej miejscowości – PAJE, aby posmakować choć trochę tego prawdziwego, rdzennego Zanzibaru.

Miasteczko Paje możemy podzielić na dwie części:
- część brzegową, która to po brzegi wypełniona jest klimatycznymi knajpkami, fancy hotelami oraz surferami (Paje to zanzibarska mekka kitesurfingu)



- oraz część rdzenną, zamieszkiwaną przez mieszkańców, nieskalaną jeszcze wpływem zagranicznych przybyszów 🙂


Mówi się, że większość krajów afrykańskich to kraje trzeciego świata. Owszem, to, że są biedniejsze i że brakuje im kilkudziesięciu (a może i setki?) dobrych lat i ton kasy aby nadrobić różnicę w poziomie życia miedzy nimi a Europą widać na pierwszy rzut oka (o statusie ekonomicznym i gospodarczym oraz o podejściu do życia Afrykanów napisałam w poście opisującym podróż na Madagaskar).

Jednak jakie było moje zdziwienie, kiedy moja Koleżanka, która Zanzibar zna od podszewki (pozdrawiam Gosia) powiedziała mi, że kiedy jej szef mający sieć hoteli na Zanzibarze chciał zapłacić więcej (oj dużo więcej) za to, że jego pracownicy zostaną kilka razy w pracy trochę dłużej (tak zwane nadgodziny), oni odpowiedzieli mu, że potrzebują tylko tyle pieniędzy, aby przeżyć z dnia na dzień, że wolą mieć skromniejsze życie i czas dla siebie niż zostawać w pracy po godzinach, mimo, że byłoby to naprawdę godnie wynagradzane 😀 I tak podobno jest na całym Zanzibarze. Grunt to wiedzieć, co jest dla nas dobre i nie robić niczego wbrew sobie. I ja to szanuję, pod warunkiem, że nie mamy 8rga dzieci, a myślimy tylko o sobie 😉

Powiem tyle – naprawdę w czasie każdej podróży warto zapuścić się między domy lokalnej ludności, wejść do sklepików, przystanąć i porozmawiać chwilę z mieszkańcami, a jeżeli rozmowa niezbyt się klei (bariera językowa), po prostu się uśmiechnąć. Uśmiech to najlepszy wstęp do przygód, uwierzcie mi 😀

Uprzedzenia i stereotypy należy włożyć do kieszeni, aby potem stanąć cichym i pokornym przed tym wszystkim co nas otacza. Otworzyć się, aby chłonąć to, co nieznane. Bo czy nie o to chodzi w tym całym podróżowaniu? 😊

Podróż na Zanzibar należała do jednych z moich najlepszych wyjazdów w życiu. Mimo, że tak odmienna od stylu podróżowania jaki kocham najbardziej (ciągłe przemieszczanie się i poznawanie kultury kraju od wewnątrz) – spełniła całkowicie założone przeze mnie przed wyjazdem oczekiwania – dała mi relaks, dobrą zabawę, nacieszyła moje oczy pięknymi widokami, skórę słoną wodą, uszy afrykańską muzyką, nos zapachem tropikalnej roślinności a brzuszek pysznym jedzeniem 🙂

Zanzibar polecam każdemu, kto chce połączyć relaks ze zwiedzaniem, ale takim z rodzaju „soft” czy też „chill”. Bo jak to słychać w każdym kącie Zanzibaru? Pole pole i hakuna matata 😀
I tymi jakże prostymi, ale życiowymi słowami żegnam się z Wami i … do kolejnej podróży! 😊
